Na naszych oczach zmieniła się rzeczywistość. Gwałtownie. Wybuch epidemii koronawirusa i jego skutki gospodarcze oraz społeczne można chyba porównać do wybuchu wojny. Nie idzie o zestawianie liczby ofiar, ale zmianę sposobu ludzkiego bytowania i wywrócenie do góry nogami hierarchii priorytetów.
Dawno temu, nieżyjący już profesor historii Tomasz Strzembosz obrazowo tłumaczył studentom jak wszystko zmieniło się gwałtownie, z dnia na dzień, po wybuchu wojny we wrześniu 1939 roku. Podał przykład jak to niezwykle ceniony profesor uniwersytetu, pierwszego września 1939 roku stawał się tylko tym, który wolniej biega, (z racji wieku i kondycji) przysłowiową kulą u nogi, ergo spowalniał dyslokacje oddziału i narażał innych na niebezpieczeństwo. Słowem, profesor się nie zmienił, zmieniły się okoliczności. Inne zapotrzebowanie, inny rodzaj ryzyka.
Nie tak dawno jeszcze szczytem nowoczesności i postępu była kreatywność, mobilność, pracowitość, towarzyskie obycie, umiejętność przekonywania twarzą w twarz, a synonimem powodzenia zagraniczne podróże.
Teraz człowiek odpowiedzialny i nowoczesny to taki, który nosa nie wychyli poza własne mieszkanie. Jeśli wychodzimy to tylko do sklepu spożywczego. Tam może przebywać nie więcej niż 5 osób. Tworzy się więc kolejka na zewnątrz. Nie ma ścisku. Każdy trzyma odległość, przynajmniej na dwa metry. Wojujemy bowiem z wirusem. Każdy może go mieć. Nie wiadomo jednak który „każdy”, więc podejrzliwość wzrasta. Dawniej sprzedawcy zabiegali o klienta, teraz klient kupuje na zapas. Nie wiadomo przecież co będzie jutro. Złotówka się dewaluuje, a towarów może zabraknąć. Nasi Rodacy nigdy nie upadali na duchu, tak w czasie wojny z Niemcami, jak i teraz, podczas ataku chińskiego wirusa. Nad Wisłą nigdy nie wysychało źródło dowcipów i anegdot. Niegdyś przekazywanych z ust do ust, teraz za pomocą e-maili i esemesów. Jeden z nich trafił niedawno i do mnie.
Właściwie było to ogłoszenie towarzysko-matrymonialne o jakże aktualnej treści w brzmieniu: „Sympatyczny Pan z zapasem makaronu pozna Panią z zapasami papieru toaletowego”. Cóż, niedawno jeszcze pan sympatyczny zachwalałby swoją aparycję i stan konta w banku, a teraz … .
Zaniepokojony nieco widmem braku podstawowych towarów zagadnąłem sprzedającą panią w sklepie spożywczym, czy scenariusz taki może się sprawdzić. „Produkty są i pewnie ich nie zabraknie” – odpowiedziała. Żeby tylko miał kto wozić – dodała – bo niedługo zabraknie kierowców. Przypomniałem sobie, że inny znajomy, będący właścicielem firmy szkolącej kierowców, całkiem niedawno żalił się, że wstrzymano właśnie egzaminy na zawodowych kierowców. Kto zapłaci ZUS i podatki, a rynek na nich czeka, bo są deficyty – mówił.
Problem, jak się okazuje, dotyka nie tylko nas Polaków, ale i sąsiadów zza Odry. Wszak koronawirus zamknął w mieszkaniach obywateli wielu krajów Unii Europejskiej, w tym Niemców. Okazuje się, że im też brakuje kierowców. Jak podaje tamtejsza prasa, niemiecki rząd prowadzi rozmowy z władzami polskimi celem udzielenia „bratniej pomocy” w potrzebie. Idzie o skierowanie polskich kierowców ciężarówek na rynek niemiecki. Nie ma już tu mowy o jakichś unijnych dyrektywach transportowych godzących w polskich przewoźników, czy inne wydumki. Potrzebna pomoc. Jak czytamy, branże spożywcze w Niemczech, podobnie jak w Polsce znajdują się w „szoku popytowym”.
Według gazety „Suddeutsche Zeitung”, „najbardziej pożądanymi produktami są: makarony, papier toaletowy i środki czystości” (cyt. za „Rzeczpospolitą”). Zdaniem niemieckiego ministra transportu, rozważane jest wsparcie dostawy towarów przez Bundeswehrę. Sytuacja wygląda więc poważnie, tak że bez wsparcia ani rusz. Ludzie niemal nie wychodzą z domu do pracy a żyć trzeba. Rząd Niemiec na ratowanie swojej gospodarki, w obliczu ataku koronawirusa, wyciąga pomocną dłoń i oferuje 822 miliardy euro. Rząd polski na analogiczny cel ma wysupłać około 46 miliardów euro (w złotówkach 212 miliardów) to jest 18 razy mniej niż Niemcy. Wyścig dopiero się rozpoczął. Jak się dowiadujemy Chiny już praktycznie poradziły sobie z wirusem w koronie i są podobno jedynym krajem w którym trwa produkcja. Ludzie wyszli z domów. Politycy w Europie obawiają się, że przy stagnacji starego kontynentu, produkty chińskie zaleją świat. Innymi słowy Chińczycy rozpoczęli już bieg, a kraje Unii Europejskiej liczą na pomoc w potrzebie.