Czy będzie wojna?

Aktualności

Będzie wojna, czy jej nie będzie? To niemal dyżurne pytanie większości dziennikarzy, kierowane do gości występujących w mediach, po zabiciu przez Amerykanów irańskiego generała Ghasema Solejmaniego. Był on dowódcą Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej, a określany był jako druga osoba w państwie. Zarzucano mu organizowanie zamachów na placówki amerykańskie, stąd krwawy odwet, zatwierdzony przez prezydenta USA Donalda Trumpa. A teraz to Iran zapowiedział odwet i już zaatakował. Pytanie tylko czy, albo gdzie i jak jeszcze uderzy. Nasz kraj miał do niedawna niezłe kontakty  z Iranem. Były one podbudowane historycznymi konotacjami oraz brakiem konfliktu interesów.

Przy tej okazji warto przypomnieć choć parę historycznych aktów przyjaźni jakich doświadczyła Polska od wielu krajów świata, szczególnie w bardzo trudnych, wręcz krytycznych momentach swoich dziejów. Żeby wspomnieć Turcję, która nie uznała rozbiorów Polski, mimo że zniknęła ona z mapy świata. Według przekazów, legendy, zawsze na tureckim dworze podczas prezentacji dyplomatów protokolarnie pytano, „Czy przybył już poseł z Lechistanu?”. Na polskiego ambasadora zawsze na tureckim dworze miało czekać puste krzesło. Polski wieszcz Adam Mickiewicz pisał: „W czasach, kiedy żadne z państw nie sprzeciwiło się uciskowi Polski, przez wrogich sąsiadów, jedynymi naszymi przyjaciółmi byli Turcy. Darzymy Turków przyjaźnią, jako ten naród, który nie ugiął się przed naszymi wrogami i nie zaakceptował rozbiorów Polski”. (Cytuję za Niepodległą) Spójrzmy też na Japonię, która na początku II wojny światowej, mimo przynależności do paktu „Osi”, po zajęciu Polski przez Niemcy i ZSRR, jeszcze  do 4 października 1941 roku, nie zlikwidowała w Tokio, mimo nacisków Hitlera, polskiej placówki dyplomatycznej. Uznawała ją za oficjalną, zapraszając na wszystkie uroczystości polskich dyplomatów akredytowanych w Tokio razem z dyplomatami niemieckimi, co tych ostatnich bardzo drażniło. W tym czasie wywiady polski i japoński także świetnie ze sobą współpracowały. Będąc myślami niemal na Antypodach, nie sposób pominąć Nową Zelandię, która przyjęła niezwykle serdecznie, przed zakończeniem II wojny światowej (w październiku 1944 roku), ponad 700 polskich dzieci i ponad setkę polskiego personelu. Przybyli tam z Persji, czyli Iranu. W Iranie bowiem znaleźli oni schronienie wraz z armią Andersa po ewakuacji ze Związku Sowieckiego w 1942 roku. Łącznie Iran przyjął 115 tysięcy Polaków, w tym 18 tysięcy polskich dzieci. To mimo wszystko, nawet po tak wielu latach, zobowiązuje. Można na tym budować, zepsuć bardzo łatwo. Pierwsze tego symptomy obserwowaliśmy w lutym ubiegłego roku podczas zorganizowanej w Warszawie konferencji bliskowschodniej. Byliśmy jej gospodarzami, choć konferencję tę określano jako antyirańską. Bez żadnej widocznej korzyści, co więcej wbrew naszym interesom, wepchnięci zostaliśmy do bliskowschodniego kotła, z wyraźnym piętnem wroga. Na samą wieść o organizacji konferencji bliskowschodniej w Warszawie, szef irańskiej dyplomacji Dżawad Zarif napisał na Twitterze:” Polska nie zmyje hańby, jaką jest goszczenie 'antyirańskiego cyrku’.” Wspomniał też jej niewdzięczność „za pomoc udzieloną tysiącom Polaków, którzy wydostali się z armią Andersa ze Związku Sowieckiego, w czasie II wojny światowej”. Ambasador Kermanszali w wywiadzie dla polskiego dziennika stwierdził: „Polska podjęła ryzyko polegające na zniszczeniu naszych wzajemnych relacji. A były one serdeczne i przyjazna od wielu wieków”. Ścisły sojusz Polski ze Stanami Zjednoczonymi, który notabene jest kluczowy i zgodny z racją stanu naszego kraju, nie musi jednak oznaczać automatycznego konfliktowania się ze wszystkimi krajami niechętnie nastawionymi wobec naszego sojusznika. Ten zdroworozsądkowy, chłodny, racjonalny dystans, pozwala zazwyczaj zwiększać bezpieczeństwo naszego państwa, jak i oddziaływać korzystnie, dyplomatycznie na łagodzenie napięć między przyjaznym względem nas krajem i naszym potężnym, strategicznym sojusznikiem. To lepsze niż wkładanie palców między drzwi i narażanie obywateli Polski na ewentualne krwawe działania odwetowe. Przytłaczająca większość komentatorów po zabiciu irańskiego generała wyklucza taką możliwość, jak i wybuch wojny, trzeciej światowej. Oby mieli rację. Ale choćby na przyszłość przypomnieć trzeba, że pierwsza wojna światowa rozpoczęła się właśnie od zamordowania jednego człowieka, arcyksięcia Ferdynanda w Sarajewie.