Felietony z drugiej strony: Zmiany w marksistowskim … PiSowskim rządzie

Aktualności

„Co tu się dzieje, w imię Ojca i Syna? Zmiany, zmiany, zmiany”, to znana sekwencja z komedii filmowej Stanisława Barei pt. „Co mi zrobisz jak mnie złapiesz”. Bareja do dziś uważany jest za najlepszego reżysera okresu PRL-u, oddającego w subtelnym, aczkolwiek prześmiewczym tonie, realia czasów słusznie minionych. Czyli czasów komunistycznych. Dziś brak nam takiego (filmowca) reżysera zwłaszcza, że obecne czasy, dla wielu, zdają się być podobne. Jednym z tych „wielu”, okazał się urzędujący minister rolnictwa rządu Prawa i Sprawiedliwości, Jan Krzysztof Ardanowski. Całkiem niedawno stwierdził on, że „PiS, partia, której zawierzyłem, partia, która wydawała się prawicowa, kieruje się zasadami marksistowskimi”. Szczerość ministra wytrysnęła po głosowaniu w Sejmie nad ustawą futerkową i zawieszeniu go jako członka PiS.

Zmiany zachodzą też w Ministerstwie Rolnictwa. Wspomnianego ministra Ardanowskiego zastępuje inny aktywista rządzącej formacji, Grzegorz Puda, który był wielkim orędownikiem, sprawozdawcą nawet, słynnej „piątki Kaczyńskiego”, czytaj: ustawy futerkowej. Zmiany dotykają też samej nazwy ministerstwa. Nazywać ma się teraz Ministerstwem Rolnictwa i Leśnictwa. Świętej pamięci minister profesor Jan Szyszko pewnie „w  grobie się przewraca”, choć za życia przewidział niestety taką sytuację. Wielokrotnie mówił mi, że jego partyjni koledzy dążą do sprzedaży polskich lasów i polskiej ziemi i to bynajmniej nie Polakom. Czy zachodzące z m i a n y  to kolejny krok w tym kierunku?

Co więcej, minister Szyszko mówił, że od samego początku jego urzędowania w Ministerstwie Środowiska, prezes partii nazwanej marksistowską, starał się go ośmieszać, i to konsekwentnie. Aż wreszcie doprowadził do zmiany. Teraz obserwujemy kolejne zmiany. Zmienia się minister edukacji, nauki i szkolnictwa wyższego. Nowo namaszczony kandydat Przemysław Czarnek, ten co to modli się za swoich krytyków i prześladowców, najpierw karnie, zgodnie z dyrektywą partii, głosował w Sejmie de facto za aborcją (skrytykowano go za to w Radiu Maryja),  a następnie głosował za ustawą futerkową, aby – jak później tłumaczył wzburzonym lubelskim rolnikom – „utrzymać się na pokładzie”. I proszę, nie tylko się utrzymał, ale wbija się w niego jak kilof. Notabene przyrząd ten, jak i strug węglowy, kombajn ścianowy, kombajn chodnikowy oraz inne maszyny górnicze, odejdą niebawem do lamusa. Wszystkie kopalnie węgla w Polsce bowiem, rząd marksistowski, o pardon pisowski, zamknie. Zapowiedział to zastępca zastępcy Mateusza Morawieckiego, czyli wiceSasin, Artur Soboń. W imieniu rządu stwierdził on w stacji TVN: „Idziemy zgodnie z polityką, którą mamy w Unii Europejskiej”. A przecież mieliśmy iść pod prąd, nie jak „zdradziecka” Platforma Obywatelska. Premier Morawiecki, wybrany posłem ze Śląska przecież, zapewniał jeszcze w ubiegłym roku w Siemianowicach Śląskich,  że rządzący „chcą utrzymać serce przemysłowe Polski na Śląsku” i że „skuteczna polityka gospodarcza tutaj też pokazała się na Śląsku, bo przypomnijcie sobie państwo – mówił Morawiecki

„ (…). Cztery lata temu chciano zamykać wszystkie praktycznie czy większość kopalni. Bankrutowało wiele z nich, a my doprowadziliśmy do ich utrzymania i odrodzenia”. A teraz? Likwidujemy pod dyktando Unii, czyli: Zmiany, zmiany, zmiany! Dostrzegł je nawet niemiecki dziennik FAZ, z uznaniem pisząc: „Polska wycofuje się z górnictwa węgla kamiennego, a zawdzięcza to trzeźwemu spojrzeniu bankiera na realia gospodarcze”. Słowem, brawo Mateusz, brawo ty! A my, obywatele? Pozostaniemy z niebotycznie drogą energią odnawialną oraz jej technologią niemiecką i chińską. Rozbitym rolnictwem, katastrofalnie dziurawym budżetem, nielegalnymi wyborami (prezydenckimi), korupcyjnymi zamówieniami oraz manifestantami ścigającymi po ulicach Warszawy umiłowaną, głównie przez siebie samą, władzę. „Czekaj cholero jak cię złapię”, wołał umorusany człowiek, goniący ulicami Warszawy świnię. „Co mi zrobisz jak mnie złapiesz?” zapytała ludzkim głosem świnia, w ostatniej scenie przywołanego filmu Barei, o takim właśnie tytule, czyli „Co mi zrobisz jak mnie złapiesz”. Dzisiaj, na tak postawione pytanie przemiłe polskie władze pokazują wszystkim słynny gest Kozakiewicza, zawarty w mającej działać wstecz, ustawie abolicyjnej, uwalniającej pieszczochów tejże władzy, od odpowiedzialności karnej. Przypomnę, że w filmie Barei, przechodzące obok gadającej świni małżeństwo z dzieckiem, nie koncentrowało się (bynajmniej) na odpowiedzi na zadane przez nią pytanie, lecz na wyjaśnieniu fenomenu gadającego zwierzęcia. Ojciec, czyli Zdzisław Maklakiewicz, tłumaczył dziecku: „Widzisz synku, w noc świętojańską, kwitnie kwiat paproci, który normalnie nie kwitnie, gdyż ma zarodniki. Gadają ludzkim głosem krowy, konie i świnie. To chyba tylko w Wigilię? – wtrąciła żona. W Wigilię, to te wierzące!” – odparł tatuś. Być może więc, tak jak wtedy, przyjdzie nam czekać albo na Wigilię, albo na noc świętojańską.

Serdecznie dziękuję Państwu za uwagę.