Mirosław Piotrowski: Jak zostanę prezydentem…

Aktualności

Rozmowa ukazała się w Kurierze Lubelskim – plus.kurierlubelski.pl

Do kandydowania na prezydenta Polski byłem namawiany przez 15 lat – mówi Mirosław Piotrowski, konserwatywny były poseł do Parlamentu Europejskiego. Tłumaczy nam, czym rozczarował go Andrzej Duda, którego chce teraz zastąpić.

Załóżmy, że dziś jest pan prezydentem Polski. Na pana biurku leży przyjęta przez parlament ustawa, na mocy której media publiczne otrzymują prawie 2 mld zł z budżetu państwa. Co pan robi?

Wetuję ją. I nie jest to moja reakcja na ostatnie nawoływania sejmowej opozycji o to, aby tak właśnie postąpił Andrzej Duda. Już w grudniu ubiegłego roku mówiłem, że trzeba szykować duże pieniądze na oddłużenie polskich szpitali, zamiast wydawać je na inne cele. Takie na przykład jak telewizja publiczna.

Trwa już kampania wyborcza, w której media publiczne odegrają ważną rolę. Może w związku z tym, co obserwujemy w TVP, warto w ogóle zlikwidować abonament i inaczej skonstruować media publiczne.

Prezydent ma prawo zgłaszać własne propozycje i mam pomysł na media publiczne. Nie chcę o nim jeszcze dziś mówić, zdradzać mojej taktyki wyborczej, ale mój pomysł jest oparty na wzorcach z krajów zachodnich. Na pewno zmiany są potrzebne. A przy okazji serdecznie pozdrawiam mojego kolegę Jacka Kurskiego.

Mówi pan, że do udziału w wyborach namawiały pana różne środowiska. Mam wrażenie, że nie musieli pana mocno przekonywać, bo przez 15 lat pracy w Parlamencie Europejskim uzależnił się pan od polityki i nadal chce pan w niej funkcjonować. Teraz jako prezydent?

Nie powiedziałbym, że to uzależnienie. A do kandydowania na urząd prezydenta byłem namawiany przez 15 lat. Po raz pierwszy miało to miejsce w 2005 roku i wówczas zostałem nawet ogłoszony w Częstochowie jako kandydat.

Jednak wówczas nie zdecydowałem się na to i nie wystartowałem. Kolejny raz to rok 2010. Również wtedy zwróciły się do mnie różne środowiska, w tym Ruch Narodowy i osobiście Robert Winnicki… Byłem wtedy posłem do Parlamentu Europejskiego i uznałem, że nie należy przerywać mojej misji europejskiej. Dziś nadal jestem zaangażowany w politykę i wiele osób ciągle zwraca się do mnie o pomoc. Zdecydowanie skuteczniej mógłbym im pomagać, będąc prezydentem RP.

Co najbardziej przekonało pana do kandydowania?

Namowy osób i środowisk, które mnie do tego serdecznie namawiały. Wspólnie uznaliśmy, że przyszedł czas na konkretne działania w tym kierunku.

Przyznał pan, że pięć lat temu zagłosował na Andrzeja Dudę, ale jego prezydentura okazała się rozczarowaniem. Dlaczego?

Czarę goryczy przelała jego wypowiedź na temat związków partnerskich. Pięć lat temu prezydent opowiadał się za tradycyjnym modelem rodziny, a dziś mówi o akceptacji dla związków partnerskich. Dla mnie to sygnał, że gdy Andrzej Duda będzie ponownie wybrany, to pójdzie krok dalej i być może będzie optował za adopcją dzieci przez pary homoseksualne.

Dobrze pan wie, że to nie jest obietnica, tylko chwyt marketingowy mający przekonać do prezydenta bardziej liberalnych wyborców.

Nie jestem o tym tak mocno przekonany jak pan. Proszę odwrócić sytuację i zadać sobie pytanie: Czy wyobraża pan sobie sytuacje, w której kandydat lewicy nagle mówi, że jest za tradycyjnym modelem rodziny? Że będzie opowiadał się przeciwko aborcji?

Szczerze mówiąc, nie bardzo…

To dlaczego ze strony prezydenta mamy takie deklaracje? Myślę, że to jest kolejny krok na drodze budowania obozu politycznego, tzw. chadecji, zbliżonego do zachodniego modelu. To już widzimy w Niemczech, gdzie Angela Merkel doprowadziła do przegłosowania w Bundestagu „małżeństwa dla wszystkich”. Wielu chadeków z tego powodu wystąpiło z partii CDU. Wielu europejskich polityków konserwatywnych idzie w tym właśnie kierunku. Uważam, że prezydent Andrzej Duda powiedział, co powiedział, i zrobił to celowo.

Dużo mówimy o prezydencie, a mamy mówić o panu. Podoba się panu sytuacja, w której Polska jest skonfliktowana z Unią Europejską? Tak to powinno wyglądać?

Zupełnie nie tak. To konflikt, na którym zależy największym dziś w Polsce obozom politycznym. Jedni chcą pokazać, jak UE jest zła i nas gnębi; drudzy pokazują, jak nie utrzymujemy europejskich norm. To jest celowe działanie, a przecież Mateusz Morawiecki zastąpił Beatę Szydło, aby wyciszyć spór z Unią. Tyle czasu minęło, a konflikt nie wygasł, gdyż nikomu w PiS na tym nie zależy. Mam na to dowód. Pamięta pan sytuację, gdy pani premier Szydło poleciła usunąć flagi UE? Było jasne, że obóz rządzący idzie na zwarcie z Unią. Przyszedł wówczas do mnie dobry kolega, europoseł z CDU, dobry znajomy Angeli Merkel. Zapytał, czy jestem w stanie zorganizować nieformalne spotkanie polskiej premier z niemiecką kanclerz. Chodziło o bardzo szybkie zażeganie sporu. Przekazałem tę informację poprzez panią Beatę Kempę, ale nieopatrzenie podałem nazwisko tego niemieckiego europosła. Wtedy momentalnie jego konta twitterowe zostały wręcz zatkane wpisami polskich internautów, a treść komentarzy była mniej więcej taka: „Nie będą nam tu w obcych językach…”. Zmierzam do tego, że nie było potrzeby konfliktować się z UE, a jak już spór powstał, to można go było błyskawicznie zakończyć.

Jak można zażegnać ten konflikt?

Jak mawiają Anglicy, gdzie jest wola, tam jest i rozwiązanie. Nasz konflikt z UE można wygasić w tydzień.

A nasze stosunki z USA, które robią z nami bardzo dobre interesy, choć do końca nie wiadomo, czy tak samo opłacalne dla nas. To dobry kierunek?

Kierunek jest dobry, ale nie możemy dawać się tak traktować. Jestem zwolennikiem bardzo dobrej współpracy Polski, a także całej Unii Europejskiej z USA. Zawsze blokowałem wszelkie antyamerykański rezolucje w UE, byłem członkiem tzw. komisji do spraw CIA. Miała ona tropić rzekome nielegalne działania USA, a ja twierdziłem, że to idiotyzm. Powinniśmy mieć dobre stosunki z USA, ale nie w takim wydaniu, jakie prezentuje obecna władza. Niedopuszczalne jest, żeby ambasador jakiekolwiek państwa wydawał polecenia polskim ministrom, a tak się dzieje. Na pochyłe drzewo koza skacze i to jest koza amerykańska. Musimy się szanować i pamiętać, że taka wierno-poddańcza polityka nie ma sensu, bo Amerykanie nie będą nas szanowali.

O sądownictwie. Czy uważa pan, że PiS wprowadza zmiany siekierą, a nie skalpelem? Zacznijmy od stanowiska prokuratora generalnego: Czy powinno ono być oddzielone od stanowiska ministra sprawiedliwości?

Musimy powrócić do trójpodziału władzy. Nie chcę, żeby prokurator generalny czy minister był jednocześnie posłem albo senatorem. Konkretne rozwiązania przedstawimy w naszym programie. W moim sztabie odpowiedzialny za to jest pan mecenas Marek Czarnecki, były europoseł. Kładziemy nacisk na to, aby obywatel miał dostęp do sądu oraz szybko i sprawiedliwie był osądzony. Stawiamy na reformę wymiaru sprawiedliwości od samego dołu, czyli w sądach rejonowych. Tam sprawy nie mogą toczyć się latami.

A dzisiejsze zamieszanie wokół KRS – można w końcu jednoznacznie wyjaśnić tę sytuację?

Tak, można. Proszę zauważyć, że to kolejna sprawa, w której powinien zareagować prezydent. On jednak tego nie robi i mamy to, co mamy. Urzędujący prezydent jest w znacznym stopniu odpowiedzialny za ten chaos, i trzeba go przerwać.

Służba zdrowia – czy państwo powinno wydać pieniądze, by oddłużyć samorządowe szpitale?

Oczywiście. Niektóre szpitale znalazły się w trudnej sytuacji finansowej, choć mają znakomite zespoły. Takim jest np. szpital wojewódzki przy al. Kraśnickiej w Lublinie, który należy oddłużyć i wdrożyć realną reformę służby zdrowia. Jak w rozmowach mówią sami lekarze, oczekują w Polsce modelu czeskiego albo belgijskiego.

Na czym polega ten belgijski?

To zerwanie z fikcją i powiedzenie ludziom prawdy, że służba zdrowia kosztuje. To przyznanie, że dziś Polacy za niby bezpłatną służbę zdrowia i tak płacą dodatkowo w prywatnych gabinetach, bo nie mogą dostać się do lekarza. System belgijski jest uczciwy, bo tam każdy płaci za siebie, każda wizyta jest płatna. Pacjent idzie do lekarza, płaci z własnej kieszeni i otrzymuje rachunek, z którym zgłasza się do pracodawcy, swojego ubezpieczyciela. Ten pokrywa część kwoty, w takim stopniu, w jakim pracownik porozumiał się z pracodawcą. Może to być np. 70 procent. Resztę pacjent płaci sam lub dodatkowo firma ubezpieczeniowa, jeśli ma wykupioną polisę. To jest system, do którego możemy dążyć, ale jak zostanę prezydentem, to powołam zespół ekspertów do wypracowania najlepszego rozwiązania.

Pana komitet wyborczy jeszcze nie został zarejestrowany i nie znamy dokładnego programu kandydata Piotrowskiego. Kiedy to się stanie?

Jesteśmy na ostatnim etapie rejestracji, zbieramy 100 tysięcy podpisów i wówczas przedstawimy nasz program.

Przypomnijmy – nie złożył pan podpisów w wyborach do Parlamentu Europejskiego, a w wyborach do Senatu złożył ich pan za mało, żeby wystartować.

Wie pan, że w kwestii moich podpisów do Senatu wypowiedział się Sąd Najwyższy.

Policzył podpisy?

Tak. Przypomnę, że Okręgowa Komisja Wyborcza w Lublinie, a potem Państwowa Komisja Wyborcza operowały różnymi liczbami. Tymczasem Sąd Najwyższy, po policzeniu stwierdził, że do zarejestrowania mojej kandydatury do Senatu zabrakło… 2 podpisów! Skarga mojego pełnomocnika na dziwną procedurę liczenia głosów i wytwarzania dokumentów, stosowaną przez lubelską Okręgową Komisję Wyborczą, spotkała się z kuriozalną odpowiedzią, zawartą w uzasadnieniu postanowienia Sądu Najwyższego, zacytuję: „Sąd Najwyższy podkreśla, że nie każde działanie organu władzy publicznej wymaga wyraźnej podstawy prawnej”. Mimo tego teraz z optymizmem patrzymy w przyszłość i korzystając z okazji wszystkich chętnych zapraszam do złożenia podpisów pod moją kandydaturą. Wszystkie informacje na ten temat dostępne są na mojej stronie internetowej: www.piotrowski.org.pl.