Obietnica polskiego rządu

Aktualności

Tuż przed Nowym Rokiem, gdy większość obywateli Unii Europejskiej składała rodzinie i znajomym noworoczne (sylwestrowe) życzenia, to szefowa Komisji Europejskiej ujawniła noworoczną obietnicę polskiego rządu. Ursula von der Leyen, bo o niej mowa przecież, udzieliła wywiadu włoskiemu dziennikowi „La Stampa”, w którym stwierdziła: „Mam obietnicę polskiego rządu, że latem zaangażuje się on w działania na rzecz neutralności klimatycznej (UE) do 2050 roku.”

Dotychczas mówiono Polakom, że polski premier bohatersko wydłużył dla naszego kraju ten okres, a nawet postawił się okoniem i wetował. Najbardziej nagłośniony argument brzmiał: „Polska potrzebuje więcej czasu”. Z wywiadu niemieckiej komisarz wynika jednak, że niekoniecznie musi to dotyczyć tak długiego okresu, tzn. kilkudziesięciu lat. Sugestia polskiego premiera miałaby sięgać co najwyżej kilku miesięcy.

Proszę posłuchać jak brzmiało całe zdanie von der Leyen: „Z tego powodu powiedziała nam (Polska), że potrzebuje więcej czasu, by zrozumieć co zrobić, aby osiągnąć ten cel, ale obiecała, że latem zaangażuje się razem z nami na rzecz neutralności klimatycznej (UE) do 2050 roku”. Dla mnie nie ma wątpliwości, że polskie władze nie chciały pod koniec ubiegłego roku składać wiążących deklaracji. Poprosiły tylko „o czas, aby zrozumieć co zrobić”. Komisja Europejska jest więc spokojna. Ma obietnicę polskiego premiera, że zlikwiduje polskie kopalnie. Z kim więc ta zabawa w „Ciuciubabkę”?

Z nami, z polskim społeczeństwem. Czy nie możemy więc czuć się oszukiwani? Nasi obywatele doskonale wiedzą, że odejście od węgla, likwidacja polskich kopalni, spowoduje drastyczny wzrost cen energii. (Według związkowców „Solidarności” będzie nas to kosztować 600-700 miliardów euro. To więcej niż wszystkie dotacje od wejścia Polski do Unii.)

Wywoła to zrozumiałe niezadowolenie, a przed nami, już za kilka miesięcy, w maju, wybory na urząd prezydenta Rzeczpospolitej. Mogłoby to więc pogorszyć notowania urzędującego Pierwszego Obywatela RP, tak ściśle związanego z obozem władzy. Po co ryzykować? Następny szczyt Rady Europejskiej w czerwcu, a więc miesiąc po prezydenckich wyborach. Wówczas premier Polski będzie mógł zakomunikować, że już „zrozumiał co zrobić”.

Dotychczas, mimo buńczucznych medialnych deklaracji, zarówno polski premier, polski rząd, jak i europosłowie tak zwanej (ha, ha) Zjednoczonej Prawicy, trzymani są na krótkim pasku Unii Europejskiej. Pod jej naporem premier Mateusz Morawiecki cofnął reformę sądownictwa, żeby tylko przypomnieć, iż pierwszą prezes Sądu Najwyższego Małgorzatę Gersdorf przeniesiono w stan spoczynku, po czym na żądanie Timmermansa przywrócono.

Jakiś czas później, wszyscy europosłowie PiSu, karnie zagłosowali za von der Leyen, jako szefową Komisji Europejskiej i Timmermansem, jako pierwszym jej zastępcą (nikt z Polaków nie był przeciw). Frans Timmermans lansuje teraz utopijną ideologię Europejskiego Zielonego Ładu, która może zarżnąć polską gospodarkę. Działaniom Timmermansa wtóruje prezydent Francji Emmanuel Macron, domagający się od polskiego premiera szybkich działań. Macron już przynajmniej raz okazał się bardzo skuteczny. Ponad rok temu mówiłem Państwu, jak to na wyraźne żądanie prezydenta Francji (notabene byłego bankiera), Mateusz Morawiecki (także były bankier) zdymisjonował ówczesnego ministra środowiska, świętej pamięci już, profesora Jana Szyszko. Profesor Szyszko sam mi opowiadał, jak wręczając mu dymisję premier Morawiecki powiedział, że czyni tak, bo domagał się tego prezydent Francji Emmanuel Macron. Prezydent Andrzej Duda przyjął dymisję, jak i dymisję Antoniego Macierewicza.

Po całej wrzawie ponownie rozmawiałem z profesorem Janem Szyszko, który nie ukrywał zadowolenia z nagłośnienia przyczyn jego dymisji. Mówił do mnie: „Panie profesorze, nie idzie o moje zwolnienie, ja mam co robić, praca naukowa, stacja badawcza w Tucznie, a i premier ma prawo dobierać sobie współpracowników jakich chce, ale, nie może być w Polsce tak, że premier zwalnia ministrów, bo kazał mu to zrobić prezydent lub premier obcego kraju”. Obaj zgodziliśmy się, że to niedopuszczalne i trzeba temu przeciwdziałać.

Dlatego teraz gdy słyszę i czytam o obietnicach polskiego premiera, czy polskiego rządu, zwłaszcza  składanych w sprawach Unii Europejskiej i klimatu, zapala się u mnie lampka ostrzegawcza. Jeśli wtedy obiecał, to co teraz obiecał?  Może już wcześniej, hurtem obiecał? Czy naprawdę skazani jesteśmy na unijny klientelizm? A gdzie prezydent naszego państwa i czy doprawdy musi być on – jak twierdzą jego krytycy – tylko malowany?